„Nauka o towarach zwie się „towaroznawstwem” Zadaniem jej jest opisanie wyglądu i własności towarów, ich pochodzenia i sposobów otrzymania, a także gatunków handlowych.” Czytamy we wstępie „Krótkiego podręcznika Towaroznawstwa” z 1922 roku. W dzisiejszych czasach sytuacja konsumenta znacząco różni się od treści podręcznika z przed niemal wieku, dzisiaj to człowiek jest towarem, a rynek funkcjonuje na prawach dżungli. Naszym obowiązkiem jest zmierzyć się z wyzwaniem i pojąć mechanizmy, które kierują tym dzikim światem. Wielokrotnie słyszeliśmy z opowieści czy widzimy na własne oczy, jak coś w sklepie kosztuje 2000zł, by kolejnego dnia kosztować 2400zł, a później w ramach wielkiej promocji i wyprzedaży z banerów atakuje nas nowa cena jedyne 1999zł! Ludzie wydają fortuny na promocjach, przepłacają wielokrotnie za rzeczy, których nie potrzebują i na które ich nie stać, no ale to taka świetna okazja była! Każdy pretendujący do miana „klasy średniej” musi stanąć ponad tym. Musi poznać towary, móc je ocenić oraz wycenić. Zamiast konsumentem, powinien zostać klientem.
Głównym celem wiedzy o towarach jest ocena ich jakości oraz prawidłowa wycena. Jest to też wiedza o długości i sposobie przechowywania (żywność) a przy pozostałych produktach wiedza o „żywotności” produktu. Przy przedmiotach użytku codziennego nie potrzebujemy wiedzy tej na poziomie przedsiębiorstwa więc zanieczyszczenia technologiczne czy też normy przechowywania, certyfikaty i inne nie są dla nas ważne, potrzebujemy solidnej i zdroworozsądkowej wiedzy. W tym zdawkowym wpisie skupię się na dwóch wymiarach towaroznawstwa: żywnościowym oraz nieżywnościowy (tzw. Non-food)
Żywność
Towaroznawcza ocena jakości produktu żywieniowego dzieli się na ocenę naukową (skład, sposób przetworzenia i utrwalenia, wartość odżywcza oraz trwałość przechowalnicza) oraz praktyczną (charakterystyka, klasyfikacja czy stopień przydatności) Tłumacząc na ludzkie- musimy wiedzieć co kupujemy, musimy umieć czytać skład produktu, wiedzieć jak dany produkt został przetworzony, jak wartościowy jest dla naszego organizmu a także w jaki sposób oraz jak długo możemy go przechowywać. Do tego dochodzą dodatkowe sprawy, czyli prezencja, gramatura czy po ludzku zachcianki.
Skład: poświęćmy trochę czasu, by dowiedzieć się co to są: dodatki, zagęstniki, regulatory czy przeciwutleniacze. Poczytajmy, które są naprawdę złe, a które choć brzmią jak połowa tablicy Mendelejewa wcale takie szkodliwe nie są. Pamiętajmy, że żywność naturalna bardzo szybko się psuje i bez tych utrwalaczy wiele produktów byłoby dla nas niedostępnych. Te egzotyczne nie zdążyły by do nas dojechać, lub byłyby strasznie drogie, a rodzime produkty byłyby niedostępne poza sezonem. Warto też spojrzeć m.in. na zawartość cukru, czy wiedzieliście, że są na rynku np. ketchupy, które składają się w 35% z cukru?
Podróbki: Zwracajmy uwagę na to co kupujemy, czasem najlepiej wyglądający ser w sklepie okazuje się „wyrobem seropodobnym” (robi się go z olejów utwardzanych z dodatkami smakowymi i barwnikiem) pamiętajmy, że np. masło ma od 80% do 90% tłuszczu (średnio 82-83%) jednak nie brakuje na półkach „maseł” z 70% tłuszczu.
Złudne opakowania. Najlepszym przykładem jest tzw. „downsizing” Kiedy popularna na całym świecie stała się czekolada zaczęto tworzyć dość standardowe tabliczki o wadze 100g, jednak dzisiaj wiele firm odchodzi od tego standardu, robi się tabliczki cieńsze o 2mm co jest zwykle niezauważalne, jednak z tabliczki 100g nagle robi się 85g, czy nawet 70g. Na półce wielu wybierze czekoladę kilka groszy tańszą, nie zauważając, że w przeliczeniu na wagę tak naprawdę przepłaca. Innym przykładem są zmyślne opakowania, nie tak dawno piłem napój, którego butelka wysokością dorównywała litrowemu kartonowi mleka, w rzeczywistości mając jedynie 280ml pojemności. „Kostka masła” przez lata oznaczała 250g (można takie zapiski znaleźć jeszcze w przepisach na ciasta z lat 70-80 ubiegłego wieku) dziś normą jest już „kostka” 200 gramowa.
Zdrowy rozsądek i wiedza ogólna. Za niewiedzę się płaci, tak samo jak za wygodę. Kupując jedzenie warto się porządnie zastanowić co wrzucamy do koszyka, bardzo często istnieje tańsza (i smaczniejsza!) alternatywa. Sok pomidorowy można zrobić dodając wody do przecieru pomidorowego (z dodatkowymi ziołami i przyprawami- miodzio) Mając elektryczny młynek do kawy (młynek udarowy, blender, thermomix) można za ¼ ceny zrobić sobie masło orzechowe z orzechów ziemnych. Albo parówki- ludzie oszaleli na punkcie „procent mięsa” w parówkach, i kupując takie z 96% czują się co najmniej jak Guido Henckel von Donnersmarck wracając z przejażdżki do swojego pałacu w Świerklańcu. Rzecz w tym, że tłuszcz jest nośnikiem smaku i parówki mające 96% mięsa tego smaku prawie nie posiadają, równie dobrze można by pogryźć wąż ogrodowy. Warto więc omijać te mające mięsa 15%, ale i te mające ponad 90%, żeby osiągnąć pierwszy stosunek procentowy trzeba było zmielić całą krowę wraz z ciężarówką, na której przyjechała, w drugiej płacimy więcej, a dostajemy gumę do żucia.
Cena. Ostateczny (a czasem niestety jedyny) krok- czyli porównując wszystkie za i przeciw, jakość, stopień przetworzenia, przydatność, możliwość przechowania itd. Wyceniamy (na co potrzeba trochę wprawy) i kupujemy. I dla wielu może wydawać się to dziwne- ale jeść musi każdy, więc jeżeli zdobywanie jedzenia opanujemy w jak najlepszym stopniu, nie dość, że zaoszczędzimy to jeszcze mamy szansę poprawić nasze nawyki żywieniowe!
Bonus- wyroby domowe: kiszenie, konserwowanie, wędzenie, gotowanie, „weckowanie” Wytwory mięsne, słodkie, kwaśne, alkoholowe. Soki, konfitury, dżemy, syropy, przeciery, musy. Wszystko to wymaga wprawy, czasu, trochę sprzętu i sporo pracy, jednak sprawia, że koszty żywienia spadają diametralnie. Wyroby domowe nie muszą się ograniczać do tradycyjnych produktów. Kto powiedział, że nie można w domowym zaciszu hodować topinamburu (raczej na działce czy w ogródku, bo kwiaty osiągają wysokość do 2 metrów) czy wytwarzać pemikanu z własnej suszonej wołowiny. Nawet czekoladę warto robić, choć jest to czasochłonny proces, ale kupno 1kg ziarna kakaowca z Wenezueli kosztuje mniej niż 1kg 90% czekolady, oczywiście dochodzi praca, trzeba mieć trochę sprzętu i chęci, ale jest to dobry przykład by pokazać, że kiedy zrobimy coś samemu mamy tańsze i w większości przypadków o wiele smaczniejsze wyroby.
„Nonfood” czyli towary pozostałe, nie będące żywnością
Kupując nowe rzeczy czy to ubrania, sprzęty elektryczne, samochód, czy cokolwiek innego powinniśmy kilka razy zastanowić się nad zakupem, a najlepiej „przespać się” z myślą zakupu jakiegoś przedmiotu. Aspektów do przemyślenia jest wiele, wymienię tylko kilka głównych.
Potrzeba. Jeśli ktoś żyje w egzotycznym klimacie Dominikany czy Kuby potrzebuje dwóch koszul w kwiaty i dwóch par spodenek, do tego klapki i jeśli chodzi o odzież sprawa jest załatwiona. W Polsce niestety potrzebujemy o wiele więcej ubrań na wszystkie pory roku, jednak czy aby na pewno 16 para spodni albo 13 koszul jest nam niezbędne do życia? A telewizor co dwa lata nowy, bo poprzedni to tylko 50 cali a nowy 60?
Jakość i służba. W firmach kupując maszyny oblicza się tzw. „amortyzację” oznacza to, że w momencie zakupu oblicza się, ile maszyna będzie pracować i koszty dzieli się przez ilość miesięcy. Drwal, jeżeli kupuje piłę łańcuchową za 4000zł a zna się na rzeczy może wyliczyć, że ta będzie działać 4 lata. Oblicza się więc: 4000zł podzielić na 46 miesięcy co daje 87zł i tyle będzie kosztować go miesięczne użytkowanie piły (dodaje się do tego koszty paliwa, oleju, i konserwacji, jednak nie komplikujmy obliczeń) Co z tego możemy wyciągnąć my? Zwykli zjadacze chleba? Ano kupując buty danej firmy od lat wiemy, że wytrzymują one np. dwa sezony, a kosztują 200zł warto zastanowić się, czy nie kupić takich za 400zł, skoro znajomi mający z nimi styczność twierdzą, że zadbane służą im 6 albo i 10 lat.
Płacenie za markę. Jest to częsty przykład solidnego przepłacania. Najlepszym przykładem są wyroby pewnej firmy z jabłkiem w logo, gdzie w momencie kupna przepłaca się dwukrotnie (stosunek ceny do specyfikacji) tylko po to, by za trzy – cztery lata kupić nowy sprzęt, choć poprzedni nadal jest w pełni sprawny.
Ilość pracy a jakość. Czyli pełna personalizacja zagadnienia, jeśli kupujemy maszynkę do mielenia mięsa, a mielimy coś dwa razy do roku wtedy wybieramy coś z średniej półki (żeby miała wystarczającą moc) staramy się nie kupować taniej maszyny tzw. „No name” czyli firmy, którą pierwszy raz widzimy na oczy, bo może się okazać, że zamiast mielić albo się spali, albo będzie jedynie „łaskotać” mięso. Nie kupujemy też wielkiej maszyny zdolnej zmielić 200kg na godzinę, bo nigdy tak mocno nie będziemy jej eksploatować.
Po co to wszystko? Życie jest sztuką wyborów i mądre zarządzanie gospodarstwem domowym daje nam możliwość i oszczędnego życia, dzięki któremu możemy więcej zaoszczędzić lub zainwestować w ważniejsze sfery i spokój ducha, kiedy będziemy przechodzić obok kolejnego banneru atakującego nas hasłem „wielkiej wyprzedaży”.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz